START | O NAS | GÓRY | SKAŁY | SKITURY | GALERIA | PRZEJŚCIA | LINKI | KONTAKT



GRANITOWY DELFINAT

      Deja vue. Biały Opel Astra, z niego wysiadają te same znajome twarze, pakowanko, kawka i ruszamy na odległą o jedyne 15 km granicę w Cieszynie. I znów to samo, celnik pyta: „Pan Adam?”, a my: „A o którego chodzi? Bo w aucie jest dwóch.” Ta sama sytuacja powtarza się, gdy pada pytanie o Magdę. „Dwóch Adamów, dwie Magdy – toście się dobrali!”

Widok na doline la Berard
Widok na doline la Berard

      A dobraliśmy się bardzo fajnie, już trzeci raz z rzędu. Tym razem kierujemy się w Alpy Delfinatu – przyciągani polem emitowanym przez skalną iglicę, co zwie się Dibona. Kto ją zobaczy, wie, że koniecznie musi wdrapać się na tą 300-metrową igiełkę, by z samego, na metr szerokiego czubka, móc rozkoszować się tzw. „lufą”.Oczywiœcie, nim poznamy to uczucie, minie jeszcze 1500 km, z czego ostatnie 100 to ciągłe zdobywanie i tracenie wysokoœci, a już wjazd do doliny.... i dojazd do wioski la Berarde oferuje specjalnie kręta dawkę


Dibona
Dibona

      I jesteśmy na miejscu! Biwakujemy nieopodal parkingu – niestety Bozia poskąpiła nam wypasionych camperów jak te wszystkie dookoła – ale, co tam! Nasze namiociki fajne są, poza tym upatrzone przez nas miejsce oferuje kamienny stoliczek z krzesełkami. Pyszne spanko, śniadanko i tak prawie całkiem z rana (o 11.00) uderzamy na wspinik. Na jedną z bliższych ścian - Encoula. Pod wodospadem nasze dwójki rozdzielają się: my ruszamy w lewo, Magda z Adamem w prawo od kaskady.
Encoula
Wspinanie na Encoula

       Pierwsze wrażenie: „W końcu granit! Hm, no to trzeba przypomnieć sobie jak to jest z rajbungami”;) Wrażenie drugie, u obu zespołów: no cóż te bałuchy, wyglądające jak nasza Świnica latem, kryją w sobie piękne, czysto skalne i lite (w przeciwieństwie niestety do naszej Świnicy) drogi!
       Drugi dzień tylko potwierdza teorię: robimy drogę La Marre Maye na Tete de la Maye. Jest naprawdę genialna! Po krótkiej rozgrzewce – drogi rozgrzewkowe mają średnio 300 m – przepakowujemy się i ruszamy pod naszą upatrzoną iglicę. Podejście daje troszkę w kość, ale uroki doliny to wynagradzają. Jedyne co nas martwi to duża ilość ludzi kotłująca się w schronisku i okolicznych kolebach.

Kolejki na Dibonie
Kolejki na Dibonie

       Z tego względu wstajemy wcześnie rano (7.00), ale ze zdziwieniem stwierdzamy, że niektórzy wbijają się już w ścianę.
Chcąc przechytrzyć kolejkę, drogę Visite Obligatore zaczynamy lewym wariantem – chyba jako jedyni. Udaje nam się wyprzedzić trójkowy zespół Włochów, choć to i tak na niewiele się zdaje, na stanach czekamy średnio w 7 osób! Chyba najlepiej na wszystkim wychodzi Herman z Mormonem – wstali trochę później, wbili się ostatni, skończyli drogę trochę później, ale ominęli korki. Droga naprawdę okazuje się wartą tłoków, piękny granit uczy nas technicznego wspinania. Na szczycie orientujemy się, że popełniliśmy błąd – nie wzięliśmy butów. No nic, choć droga zejściowa na pewno byłaby szybsza, zjazdy nie sprawiły większych problemów. Następnego dnia w dwa zespoły wybieramy się na drogi o wdzięcznych nazwach: jedna z nich to Polka, druga Mazurka

Piekna l'Aifrodite
Piekna l'Aifrodite


       Ale koniec tych zabaw na poobijanych, krótkich drogach. Nasz cel od początku przykuwał rozbiegany wzrok w jedno miejsce – potężną ścianę la Afroidite. Droga Gervasuttiego na północnej ścianie miała być sprawdzianem naszych umiejętności. 1100 m, VI-trudności...
       Niestety. Zbyt upalne lato pokrzyżowało nasze plany. Izoterma 0o była średnio na wysokości 4200-4300 m n.p.m. Już przed wyjazdem, czytając artykuł na UKA podejrzewaliśmy, że spadające kamienie mogą być największym problemem. Pomimo wszystko, pewnie byśmy spróbowali, gdyby nie zacięcie tamtejszych „TOPR-owców”. Wiedząc o naszych zamiarach, w dniu naszego wyjścia znaleźli nas na parkingu i przekonali, że pomysł zdobycia la Meije jest o wiele rozsądniejszy. Mając w pamięci artykuł Paszcza „Obyś nie spotkał Polaków”, cieszę się, że nie przyczyniliśmy się do złego o rodakach mniemania;)

La Meije
Poludniowa sciana la Meije


       A la Meije, drogą Via Directe Allain, mimo że łatwiejsze (800 m, V+) pokazało, że w górach zawsze może być ciekawie. W szczególności, gdy ma się kiepskie topo, a droga jest nie ewidentna i w każdą stronę kusi łatwym terenem. W szukaniu właściwej drogi wyręczaliśmy się nawzajem z Dziadkami-Luzakami, którzy łoili wszystko w skorupach, asekurując się z ciała... No cóż, to chyba była różnica pokoleń. Niestety, prognozy pogody się nie sprawdziły i nadciągała burza. To mnie trafiło się zarządzić odwrót, kiedy usłyszałam znajome „dzwonienie” szpeju i delikatne przechodzące po mnie prądziki. Zjechałam do reszty, ulokowaliśmy się w malutkiej nyży, która nawet jednej liny nie uchroniła przed gradem.

Taniec blyskow
Blyskawiczny taniec wokol la Meije


       Po dwóch godzinach udziału w tak wspaniałym widowisku jak błyskawiczny taniec w rytmie grzmotów, ruszyliśmy do góry – na szczycie znajdował się biwak! Był tak blisko nas...Równie blisko jak kolejna nadchodząca burza. Więc szybko, na dół, tym razem już drogą zjazdową, bo ciemno, bo zimno...Cholera, lina! Zaklinowała się. Decyzja: zjeżdżamy na lodowiec, tam powinniśmy znaleźć w miarę przytulne miejsce biwakowe, rano wrócimy po drugą linę. Po ciemku udało się znaleźć tylko dwa stany zjazdowe, więc wylądowaliśmy na niewielkiej półce skalnej. I od razu pokochaliśmy NRC-tki! Naprawdę, to był mój pierwszy taki test i uwierzyłam w tą cieniutką folię, która daje ciepło i chroni od wiatru. Prawie udało się spać.

Zejscie z la Meije
Zejscie z la Meije


       Rano ściąganie liny (dzięki chłopaki!!), przejście lodowcem (naprawdę, warto mieć jedną dziabkę na osobę) i zjazdy. I znów zaklinowana lina, i znów ściąganie, jakieś dziwne zjazdy żlebem kamienistym, dziwne trawersy, kluczenie, graniówka... Dopiero o 17 byliśmy w schronisku. Około 20 w namiotach. Jedzenie. Śpiwór!!!


       W tej samej dolinie udało nam się zrobić jeszcze dwie drogi: na Pic Cavalies (bardzo ładny szczyt) i drogę Gandoneon na Aiguille de la Gondoliere Pointe Est. W planach była jeszcze zachodnia ściana la Meije, wyglądała wspaniale, w szczególności mieniąc się pomarańczem wieczornego słońca. Wielka zlewa zadecydowała o wcześniejszym powrocie. Szkoda, szkoda. 2 tygodnie to zdecydowanie za krótko!

Magda nad przepascia
Magda nad przepascia


Uwagi:

Via Directe Allain na la Meije: droga odpowiednia, jeśli ktoś ma ochotę na przygodę, dużych walorów estetycznych nie oferuje. O wiele ciekawiej można zdobyć szczyt ruszając ze schroniska Du Promontoire drogą i zejść później na północną stronę (łatwe i szybkie zejście). W Alpy Delfinatu można uderzyć również z południowo-wschodniej strony, od doliny Ailefroide. Również masa wspinania, stamtąd najłatwiejsze wejście na Ecrin. Biwakowanie na dziko w tej dolinie jest raczej utrudniane. La Berard to tak naprawdę kilka domków i kemping, sklep tylko jeden, w miarę dobrze zaopatrzony, ale drogi! Do najbliższego supermarektu w le Bourg-d’Oisans trzeba jechać ok. 25km

Tekst: Magdalena Drózd
Zdjęcia: Magda i Adam Zalesko, Adam Ryś